środa, 25 stycznia 2017

1962-64

   Rok 1962 – Wyruszyliśmy z Elbląga z mężem cioci Władzi jak zwykle przez pochylnie na Jeziorak. On był nowicjuszem żeglarskim ale żeglowanie mu się spodobało i postanowił kupić lub wykonać sobie żaglówkę, jednak marzenia się nie spełniły bo zmarł za kilka lat.
   Po zakończeniu rejsu wysłałem łódź koleją z Małdyt do Krakowa. Odebrałem Tuptusia na stacji Kraków Dąbie (obok ul. Grzegórzeckiej i Fabrycznej) ze złamanym jarzmem masztu i dwoma dziurami w dnie. Reklamacja uszkodzenia łodzi na PKP była trudna i nieskuteczna. Łódź złożyłem pod zadaszeniem na stopniu wodnym Dąbie, uszkodzenia Tuptusia oraz obowiązki rodzinne spowodowały że nie mogłem żeglować. Żona domagała się sprzedaży łodzi, kupiec dawał 3000zł na stare pieniądze. Transakcje nie została zrealizowana, tym bardziej że Tuptuś wymagał poważnych napraw.

Rok 1963 – Po urodzeniu Darka przyznam się że początkowo byłem załamany i myślałem o zakończeniu żeglowania. Jednak latem tego roku przełamałem się i przystąpiłem do naprawy, dziury załatałem sklejką wodoodporną na kicie ołowianym przy pomocy nitów aluminiowych, a jarzmo wykonałem nowe, wymiana jednak nie była łatwa ze względu na trudności z usunięciem resztek starego jarzma. Przy okazji wypadało łódkę odmalować więc wodowanie przesunęło się na kolejny rok.

pod Wawelem
   Rok 1964 – Pływanie ograniczyło się do żeglowania po Wiśle z Krzyśkiem i Ryśkiem synami cioci Jadzi. Żeglowało się nam dobrze, zaszczepiłem w nich bakcyla żeglarskiego. Wypłynęliśmy nawet do stopnia wodnego w Przewozie oraz w górę rzeki do Tyńca. Okazało się że na wysokości Przegorzał Wisła była tak płytka że musieliśmy z Ryśkiem brodzić w wodzie i przeciągać Tuptusia po płyciznach i kamieniach. Koło Tyńca była już normalna żegluga, nawet odbywały się regaty żeglarskie, próbowałem nawet rywalizować zostawiając ich w tyle, pomimo że Tuptuś nie należy do łodzi szybkich. Pływałem również z ciocią Henią, Danką i rocznym Darkiem bez obawy wywrotki, pod tym względem Tuptuś był pewny.
    Nie wiemy czy to był na 100% ten rok ale z obliczeń tak wynika. Rysiek wysłał koleją Tuptusia do Giżycka, w towarzystwie kolegów z liceum pojechali PKP na rejs po Wielkich Jeziorach Mazurskich, następnie spłynęli Pisą i Narwią na Zalew Zegrzyński, potem kanałem Żerańskim w okolice Warszawy. Tam zatrzymała ich fala powodziowa. Koledzy musieli wracać do domu a Rysiek został sam i przeczekał powódź, następnie wyruszył sam na silniku w drogę powrotną do Krakowa. Najtrudniejsze było pokonanie Wisły pod prąd, a szczególnie przepłyniecie przez progi utworzone przez ostrogi z dwóch stron rzeki. Silnik był za słaby aby pokonać progi wodne które nie tylko zawężały koryto rzeki, ale też wytwarzały duży prąd wodny z uskokiem. Ryszard pomagał sobie zarzucając kotwicę ale przy tej operacji pokaleczył sobie ręce (zdarł po prostu skórę do krwi), ale dotarł do Krakowa aby Tuptusia schować w magazynie na Dąbiu.
Pierwsze kroki żeglarskie Rzaqa razem z mamą i ciocią.

sobota, 21 stycznia 2017

1961

Początki żeglarstwa w wykonaniu Buraczka Seniora



  
gdzieś na kanale
    Rok 1961 – Pływanie bez Danki w towarzystwie kolegów z Elbląga, wypłynęliśmy na Zalew Wiślany. Przy próbach wyjścia na Zalew powyżej lewej ostrogi kanału Elbląskiego duża fala z różnych kierunków, schowaliśmy się w porcie w Tolkmicku. Otrzymaliśmy informację że na Zalewie jest sztorm o sile 7º w skali Beauforta. Statki pasażerskie nie kursowały, nawet łodzie milicyjne nie mogły wyjść z portu. Ponieważ kolega umówił się z dziewczyną w Kątach Rybackich wyruszyliśmy w kierunku Katów skąd dochodziła fala, ale wiatr korzystny i jednym halsem dopłynęliśmy do Kątów ryzykując zatopienie. Woda dwukrotnie wlała się do kokpitu, musieliśmy wyczerpać, ale fala była coraz mniejsza a grzywacze coraz rzadsze więc dopłynęliśmy szczęśliwie. Cały czas płynęliśmy z góry i pod górę pomagając łodzi wejść na falę bez brania wody na dziób, groźne były tylko grzywacze z pianą. Wiatr chyba się zmniejszył do około 6º Beauforta ale po dopłynięciu niestety okazało się że dziewczyny nie było. Skorzystaliśmy z poprawy pogody i popłynęliśmy do Krynicy Morskiej i tam na plaży kolega zapoznał inną towarzyszkę dalszej podróży. Spaliśmy we trójkę w małym namiocie od Tuptusia. Kąpaliśmy się wieczorem w morzu koło Piasków w pobliżu granicy radzieckiej. Pierwszy raz napotkałem zjawisko świecenia wody przy każdym ruchu. Baliśmy się że coś nas pogryzie, okazało się że istnieją wodne robaczki świętojańskie. Nie zauważyliśmy że plaża była zaorana i zagrabiona oraz oznaczona tabliczkami. Na drugi dzień gdy byliśmy na grzybach w lesie na mierzei dopadła nas milicja z Krynicy z zarzutami że chcemy uciekać do Szwecji bo przemalowaliśmy łódź w kolory maskujące, wcześniej przeszukali nasze bagaże i znaleźli dowody osobiste. Obsztorcowali nas że powinniśmy zameldować się w kapitanacie portu, co ogólnie spłynęło po nas jak woda po kaczce. Ale mieliśmy też gorszą przygodę bo płetwa sterowa przy dużej fali oparła się o dno i urwała jarzmo sterowe. Zmuszeni byliśmy załatwić holowanie do Elbląga barką. Tuptuś był na holu i stale podskakiwał na falach, bałem się o zatopienie, my płynęliśmy na barce. Przy fali około 5-6º w skali Beauforta barka brała wodę na pokład dziobu, wniosek że mały Tuptuś był bardziej przystosowany do fali na Zalewie niż duża barka. Na kanale płynęliśmy na pagajach celem wyciągnięcia łodzi na ląd w porcie PTTK i naprawy jarzma. Po remoncie wypłynąłem sam o godz 6:00 na Drużno i do Ostródy, na miejsce dotarłem po północy gdzie umówiłem się z kolegami. Na trasie wykonałem samoster przy pomocy linki zamontowanej do rumpla i przewleczonej przez kipę foka i knagę na skrzyni mieczowej. Zimowanie ostatnie w przystani w Elblągu.

łódki typu punt

czwartek, 19 stycznia 2017

1960

  

Senior Buraczek na Tuptusiu
Dodaj napis

Rok 1960 – Podróż poślubna z Danką. Po odwiedzinach u cioci Władzi w Elblągu wypłynęliśmy na Zalew Wiślany w towarzystwie trzech łodzi, jednak w czasie nocnego pływania rozproszył nas sztorm. My dobiliśmy do Mierzei Wiślanej pod osłonę szuwarów a koledzy schowali się w Krynicy Morskiej i Piaskach bez wyżywienia które schowane było w naszej łodzi. Problem był z wodą na herbatę gdyż w odległości kilku kilometrów nie było domów ani studni, zagotowaliśmy herbatę z wody Zalewu, która pod wpływem sztormu miała kolor kawy z mlekiem i była słona, ale kawa na tej wodzie była możliwa do przełknięcia. Wypłynięcie na Zalew i powrót do Elbląga ze względu na dużą falę możliwy był dopiero popołudniu. Po dotarciu do Elbląga spotkaliśmy na przystani jednego z kolegów który się odłączył, był tak wygłodniały że zjadł od razu cały bochenek chleba pszennego. W następnym dniu wyruszyliśmy wspólnie na jeziora Warmińskie. Trasa wiodła jak zwykle przez Drużno, pochylnie, Ruda Woda, opłynięcie całego jeziora Bartążek, potem Ilińskie kanałami do Jezioraka i powrót do Elbląga na przystań PTTK gdzie Tuptuś po raz trzeci zimował pod gołym niebem, a osprzęt w szafkach.
Na holu w Elblągu
    Cały czas korzystaliśmy z namiotu z brezentu wojskowego stawianego nad kokpitem lub w terenie, a spanie na czterech materacach również z brezentu z wszytymi dętkami rowerowymi. Przed spaniem odbywało się duże dmuchanie ustami około 24 dętek gdyż każdy nocleg odbywał się w nowym miejscu, a w łodzi było za mało miejsca na cztery nadmuchane materace, chociaż na dwóch nadmuchanych materacach można było siedzieć w przodzie kokpitu. Poza tym mieliśmy przykrycie kokpitu brezentem rozkładanym po opuszczeniu łodzi, przykrycie to służyło nam również jako zadaszenie przed deszczem przedniej części kokpitu pod bomem zawieszonego na podpórce od masztu. Wyjątkowo dobrze było rozwiązane kładzenie masztu po odknagowaniu sztagu, doszliśmy do takiej wprawy że płynęliśmy na kanałach pod żaglami i bez zrzucania żagli kładliśmy maszt pod mostami. Również wiosłowanie pagajami było wygodne ze względu na niskie burty. Czasami płynęliśmy na pycha lub burłaczyliśmy, szczególnie było to konieczne przy powrocie z Zalewu w nocy kiedy prąd wody w kanale był w kierunku Zalewu, zmiany kierunku prądu zależały od pory dnia a czasami od kierunku wiatru.

wtorek, 10 stycznia 2017

1957-1959

    Rok 1957 – Zaliczyliśmy trasę z Elbląga przez Drużno, pochylnie, Rudą Wodę na Jeziorak i jezioro Drwęckie, płynąłem z dziewczyną w towarzystwie czterech łodzi z Elbląga: Witkowskiego, Czerwińskiego, Rysia oraz Olimpijką. Na Jezioraku zaliczyłem jedyną wywrotkę Tuptusia nazywanego wtedy „Świst”, celem sprawdzenia dopuszczalnego przechyłu.
Na zimę schowałem łódź w przystani PTTK nad kanałem Elbląskim.

Widać jeszcze zabudowania na Lipowym Ostrowiu

    Rok 1958 – Żeglowanie kawalerskie po Zalewie Wiślanym.
Pływanie po jeziorach Warmińskich w towarzystwie Zosi, Gerci, Krystyny i Ryśka Szczurzewskiego.
Dodatkowy kurs na Jeziorak łodziami wypożyczonymi od Witkowskiego i Rysia z Elbląga. Na jeziorze Ilińskim wyjątkowa fala około 1m. Zmuszeni byliśmy z Ryśkiem nowicjuszem żeglarskim burłaczyć brzegiem jeziora. Rejs z Elbląga na wyspę Lipowiec trwał wyjątkowo dwa dni i dwie noce. Na wyspie była jedna krowa (na zdjęciu) oraz jabłka i gruszki (wypas owiec na wyspie był w okresie późniejszym).
Zimowanie łodzi w przystani PTTK Elbląg pod gołym niebem.


    Rok 1959 – Trasa Elbląg -Iława przez jezioro Drwęckie i Stare Jabłonki, opłacona przez PTTK, w towarzystwie Danki. Po drodze łowienie ryb jedną wędką we dwoje, na Jezioraku naprzeciw Szałkowa złowiliśmy 3 duże leszcze i z trudnością we dwójkę daliśmy radę je zjeść. Widziałem w tym miejscu olbrzymiego suma, bałem się do niego podpłynąć gdyż szerokość głowy wynosiła około 40cm.

niedziela, 8 stycznia 2017

Wstęp

   Kronika Tuptusia to opisana przez Buraczka Seniora historia łódki Tuptuś, której pierwszy kontakt z wodą nastąpił w 1957 roku i pływa do dziś.

   
   Zapłodnienie czyli pomysł budowy łodzi powstał w 1956r w oparciu o konstrukcję Plucińskiego załączoną do czasopisma Żagle pod nr 57 i 58. Ponieważ projekt nie przewidywał foka, want i sztagu, przeprojektowałem na desce kreślarskiej zwiększając wszystkie wymiary z zachowaniem środka oporu żagli przesuniętym do tyłu w stosunku do oporu bocznego miecza i płetwy sterowej w celu utrzymania nawietrzności.
   Rozpocząłem przygotowania do budowy łodzi z tym że nie było możliwości zakupu materiałów i wyposażenia. Sklejkę załatwiła mi znajoma dziewczyna za pół lita wódki, z tym że sklejka była w trzech grubościach: 6mm na dno, 5mm na pokład dziobowy a 4mm na pokład burtowy i rufowy. Deski wybrałem dwie o grubości 40mm i zostały maszynowo pocięte na grubość 15mm na burty i ożebrowanie. Wyposażenie jak miecz, ster, szotring, bloczki, knagi, kotwicę itp. musiałem wykonywać sam lub przez znajomych pracowników Zamechu. Kotwicę wyniosłem przez bramę Zamechu za pasem. Żagle i olinowanie zamówiłem w Stoczni Remontowej w Gdańsku.
    Do budowy punta (tak nazywała się konstrukcja o spłaszczonym dnie i kaczym dziobie) przystąpiłem jesienią 1956r w piwnicy hotelu robotniczego w Elblągu, gdzie mieszkałem i pracowałem w „Zamechu”. Wkrętów mosiężnych nie było w sprzedaży więc stalowe dałem do miedziowania. Wykorzystywałem czas wolny po pracy oraz niedziele. Sam wykonywałem wszystkie prace ręcznie, nawet maszt i bom obrabiałem tarnikiem i ośnikiem ponieważ stolarz wykonał klejony maszt z likszparą o przekroju kwadratowym bez zbieżności. Więc budowa łodzi trwała około dziewięć miesięcy, a poród czyli wodowanie odbyło się w czerwcu 1957r. W związku z tym że kadłub łodzi był zbyt duży nie można go było wynieść z piwnicy klatka schodową, usunęliśmy w piwnicy ramę okienną i powiększyliśmy otwór, wydostaliśmy w ten sposób trzy łodzie, moją i dwóch kolegów którzy równocześnie wykonywali swoje łodzie mieczowe z ostrym dziobem i dnem w kształcie litery V. Wodowanie odbyło się na kanale Elbląskim na przystani żeglarskiej około 20 czerwca 1957r. Początki pływania odbywały się na kanale Elbląskim, Jagiellońskim, Nogacie, Zalewie Wiślanym do Kątów Rybackich, Krynicy, a najczęściej do Piasków przy granicy ZSRR oraz na j. Drużno.
    Z łodzi i rozwiązań technicznych z kładzionym masztem i mieczem chowanym w skrzynce mieczowej byłem zadowolony. Przez kilka lat pływania nie miałem żadnych awarii poza zerwaniem linki mocującej szotring na regatach na jeziorze Drużno w maju 1958r, gdzie zająłem trzecie miejsce pomimo że startowało około 50 łodzi łącznie z Finami przy pogodzie sztormowej ze śniegiem i ogłoszonym przez sędziów falstartem. Na Zalewie Wiślanym pływałem i startowałem w regatach z kolegami i koleżankami oraz przyszłą żoną, stwierdziłem że „punt” o długości 4.2m jest wyjątkowo przystosowany do fali zalewowej o wysokości 1 do 2m oraz długości 12 do 16m.