W Elblągu - pakowanie betów na łódkę. |
Przypomniała
mi się ciekawa przygoda, po minięciu mostu tuż przed rozwidleniem
kanałów w Miłomłynie postawiliśmy jak zwykle maszt, a że nie
było wiatru to próbowaliśmy płynąc na pagajach, kilka ruchów i
się cofamy, następna próba to samo, sprawdzamy czy nie
zahaczyliśmy o coś mieczem, sterem a tu nic dalej to samo, chwilę
trwało zanim się zorientowaliśmy że zahaczyliśmy ale masztem o
kabel :)
Tata:
„Następny etap to Ruda Woda lub oficjalnie Jezioro Duckie, tym
razem pod wiatr. Tomasz nie bierze się za prowadzenie łodzi tylko
obsługuje foka, a Darek udaje prawdziwego żeglarza więc mnie
wyręcza. Planujemy odwiedzenie cioci w Elblągu i wyprawę na Zalew
Wiślany wbrew przepisom i kąpiel w morzu, ale czekają nas jeszcze
pochylnie, dla chłopców po raz pierwszy dla mnie kilkunasty. Cioci
w Elblągu nie zastaliśmy w domu bo była w szpitalu, nie mieliśmy
ochoty wybierać się do szpitala więc popłynęliśmy na Zalew
Wiślany. Dla bezpieczeństwa nie Kanałem Elbląskim i przez środek
zalewu (około 11km), lecz przez Kanał Jagielloński i Nogat a zalew
pokonać bliżej brzegu do Kątów Rybackich na Mierzei Wiślanej.
Po drodze biwakując nad Kanałem Jagiellońskim zarzuciliśmy
kotwicę, Darek chciał ją wyciągnąć na siłę której nie ma za
dużo i zerwał linkę, próbował nurkować ale niestety było
głęboko i zero widoczności. Na nocleg nie zawsze rozkładaliśmy
namiot lecz ułożeni jak śledzie w kokpicie z nogami skierowanymi
do dziobu, przesypialiśmy noc ciasno ale ciepło. Nocowaliśmy na
Nogacie w żaglówce, rano przykro nam było bo zacumowaliśmy koło
gniazda perkozów, opuszczone przez matkę w nocy popiskiwały ale
niestety do rana zdechły z zimna.”
Spaliśmy
na Nogacie w Tuptusiu dlatego że nie było gdzie dobić na nocleg,
tata po jednej stronie, my z Tomaszem po drugiej, ja miałem nogi w
rufie a Tomasz cały wlazł do dziobu i tylko głowa mu wystawała,
tropik od namiotu prowizorycznie rozłożyliśmy na Tuptusia ale
komary i tak dały radę wejść, Tomasz zawinięty w śpiworze jak
mumia ale twarz mu wystawała i wyglądał jak po ospie :) Jeszcze mi
się przypomniało jak na Nogacie niczego się nie spodziewając
operator promu podniósł ze sporym hałasem linę kilka metrów za
nami, trochę strachu się najedliśmy, wyobraźnia zadziałała i
widzieliśmy już Tuptusia rozcinanego na pół albo co najmniej
wyrzuconego do góry :). W Kątach zdaje się mieliśmy
nocować ale jak wróciliśmy znad morza to dopadł nas kapitan czy
tam bosman z krzykiem „Co wy tu robicie? Powariowaliście, takimi
łódkami tu nie wolno pływać”, kupiliśmy tylko ryby od rybaka
prosto z łodzi i się zwinęliśmy z powrotem, wracaliśmy przez
środek zalewu i rzekę Elbląg, mieliśmy z lekkim wiatrem przy
siąpiącym deszczu więc wszyscy w trójkę schowaliśmy się pod
rozpiętą na rozpórce plandeką, nie było to proste ale
opracowaliśmy tak zwaną „metodę mieczową” tzn mając skrzynkę
mieczową pod kolanami i siedzieliśmy na zmianę prawy, lewy, prawy,
sterowaliśmy za pomocą linki.
Tata:
„Z zalewu wygoniła nas mała trąba powietrzna, a raczej wir w
formie leju który porywał wodę z zalewu w odległości kilku km od
nas.”
Ten
„wir” w tyle mnie niepokoił, gdyby to miała być trąba to
mogło by się źle skończyć dla takiej łupinki na bezkresach
oceanu, no dobra trochę przesadziłem :), próbowaliśmy to sobie
jakoś wytłumaczyć, początkowo myśleliśmy że to może dym,
zwłaszcza że wiatr był słaby, ale potem przeniósł się nad
wodę, do tej pory nie wiemy co to było ale niedawno usłyszałem
teorię ze to mogły być komary, podobno czasem tworzą takie leje i
jest ich tak dużo że widać je z daleka, a jest ich tam naprawdę
sporo, tylko ten deszcz, komary latają w czasie deszczu? Nocleg w
Elblągu, przez Drużno przeciągnął nas stateczek o wdzięcznej
nazwie Titikaka lub coś w ten deseń, w każdym razie pływały dwa
o podobnych nazwach. Tak jak tata wspominał część kanałów udało
się nam przepłynąć na żaglach, nawet trochę próbowaliśmy
halsować, kawałek na burłaka ale wziąłem za duże gumiaki bez
skarpetek i obtarłem sobie stopy, gdyby nie to metoda całkiem Ok,
zwłaszcza że w tamtych latach kanały nie były takie zarośnięte.
Po drodze wstąpiliśmy na Bartążek do Tardy gdzie byliśmy na
wczasach w 1968r. Pozostały fragment kanałami wracaliśmy już na
pagajach, ustaliśmy że każdy będzie machał od mostu do mostu,
oczywiście Tomasz farciarz miał same krótkie odcinki, ale może to
i dobrze bo wtedy był mały i chudy, nie to co teraz :). Wracając
noc na Jezioraku spędziliśmy na Dużym Gierczaku, tak nam się
spodobało że w kolejnym roku postanowiliśmy tam biwakować, jak
było dowiecie się wkrótce.
I
w tym momencie wtrąca swoje trzy grosze Tomasz: Przytoczę kilka
liczb; Cała wyprawa trwała 2 tygodnie, ale droga do Kątów
Rybackich tylko 5 dni, z czego na hol załapaliśmy się tylko na
odcinku pochylnia Całuny – Elbląg. W drodze powrotnej (z tego co
pamiętam) musieliśmy polegać tylko na sile mięśni i wiatru, no i
trasa była dłuższa o jezioro Bartążek.
Nie
jesteśmy w stanie po latach ustalić pewnej nieścisłości
dotyczącej trasy Elbląg – Zalew Wiślany i z powrotem. Ja twierdzę że płynęliśmy przez zatokę Elbląską a z powrotom
Nogatem i kanałem Jagielońskim, Ja Rzaq uważam że kolejność
była odwrotna. Natomiast z listów pisanych przez Tatę na bieżąco
wynika że w obie strony płynęliśmy przez Nogat. Być może Tata w
liście napisał nieprawdę, żeby nie denerwować Mamy.
Druga
nieścisłość dotyczy pobytu w Kątach Rybackich. Rzaq napisał że
nas bosman wygonił. Zacytuje klasyka „to nie tak było” Bosman
czy też kapitan nie pozwolił nam pływać Tuptusiem po zalewie i
skierował do najbliższej drogi wodnej, czyli prawdopodobnie na
Wisłę Królewiecką ale i tak popłynęliśmy na Nogat. Zostaliśmy
w Kątach na noc, a na drugi dzień poszliśmy jeszcze nad morze.
Dla 13-latka którym wtedy byłem ten rejs był niesamowitą przygodą. Nawet jak na tamte czasy, to było ekstremalne przedsięwzięcie, żeby z dziećmi bez silnika, bez dachu nad głową, przy złej pogodzie zorganizować taki rejs.
Nad morzem w Kątach Rybackich. |
Poranek na biwaku. |