niedziela, 19 marca 2017

Rok 1979



W Elblągu - pakowanie betów na łódkę.
  Tata: „Tym razem postanowiliśmy wyruszyć w dalszy rejs. Zlikwidowaliśmy obozowisko Pod Dębami i wyruszyliśmy z Tomkiem i Darkiem na Zalew Wiślany, bez Ani bo wyjechała na obóz harcerski. Wspomnienia z tego rejsu mam utrwalone bo napisałem 3 listy do żony która ze względu na stan zdrowia została w Krakowie w towarzystwie rodziców Uli z Wałbrzycha, czyli teściów Roberta. Udało się nam dopłynąć na żaglach prawie nie wiosłując kanałami aż na jezioro Jelonek. Nie spotkałem żeglarzy którzy na żaglach pływali po kanale, ale nam szło to sprawnie pod mostami, nie zrzucaliśmy żagli tylko kładliśmy masz razem z żaglami na podpórkę, lub podtrzymywaliśmy rękami pochylony by rozpędem pokonać most.”

    Przypomniała mi się ciekawa przygoda, po minięciu mostu tuż przed rozwidleniem kanałów w Miłomłynie postawiliśmy jak zwykle maszt, a że nie było wiatru to próbowaliśmy płynąc na pagajach, kilka ruchów i się cofamy, następna próba to samo, sprawdzamy czy nie zahaczyliśmy o coś mieczem, sterem a tu nic dalej to samo, chwilę trwało zanim się zorientowaliśmy że zahaczyliśmy ale masztem o kabel :)

    Tata: „Następny etap to Ruda Woda lub oficjalnie Jezioro Duckie, tym razem pod wiatr. Tomasz nie bierze się za prowadzenie łodzi tylko obsługuje foka, a Darek udaje prawdziwego żeglarza więc mnie wyręcza. Planujemy odwiedzenie cioci w Elblągu i wyprawę na Zalew Wiślany wbrew przepisom i kąpiel w morzu, ale czekają nas jeszcze pochylnie, dla chłopców po raz pierwszy dla mnie kilkunasty. Cioci w Elblągu nie zastaliśmy w domu bo była w szpitalu, nie mieliśmy ochoty wybierać się do szpitala więc popłynęliśmy na Zalew Wiślany. Dla bezpieczeństwa nie Kanałem Elbląskim i przez środek zalewu (około 11km), lecz przez Kanał Jagielloński i Nogat a zalew pokonać bliżej brzegu do Kątów Rybackich na Mierzei Wiślanej. Po drodze biwakując nad Kanałem Jagiellońskim zarzuciliśmy kotwicę, Darek chciał ją wyciągnąć na siłę której nie ma za dużo i zerwał linkę, próbował nurkować ale niestety było głęboko i zero widoczności. Na nocleg nie zawsze rozkładaliśmy namiot lecz ułożeni jak śledzie w kokpicie z nogami skierowanymi do dziobu, przesypialiśmy noc ciasno ale ciepło. Nocowaliśmy na Nogacie w żaglówce, rano przykro nam było bo zacumowaliśmy koło gniazda perkozów, opuszczone przez matkę w nocy popiskiwały ale niestety do rana zdechły z zimna.”

    Spaliśmy na Nogacie w Tuptusiu dlatego że nie było gdzie dobić na nocleg, tata po jednej stronie, my z Tomaszem po drugiej, ja miałem nogi w rufie a Tomasz cały wlazł do dziobu i tylko głowa mu wystawała, tropik od namiotu prowizorycznie rozłożyliśmy na Tuptusia ale komary i tak dały radę wejść, Tomasz zawinięty w śpiworze jak mumia ale twarz mu wystawała i wyglądał jak po ospie :) Jeszcze mi się przypomniało jak na Nogacie niczego się nie spodziewając operator promu podniósł ze sporym hałasem linę kilka metrów za nami, trochę strachu się najedliśmy, wyobraźnia zadziałała i widzieliśmy już Tuptusia rozcinanego na pół albo co najmniej wyrzuconego do góry :). W Kątach zdaje się mieliśmy nocować ale jak wróciliśmy znad morza to dopadł nas kapitan czy tam bosman z krzykiem „Co wy tu robicie? Powariowaliście, takimi łódkami tu nie wolno pływać”, kupiliśmy tylko ryby od rybaka prosto z łodzi i się zwinęliśmy z powrotem, wracaliśmy przez środek zalewu i rzekę Elbląg, mieliśmy z lekkim wiatrem przy siąpiącym deszczu więc wszyscy w trójkę schowaliśmy się pod rozpiętą na rozpórce plandeką, nie było to proste ale opracowaliśmy tak zwaną „metodę mieczową” tzn mając skrzynkę mieczową pod kolanami i siedzieliśmy na zmianę prawy, lewy, prawy, sterowaliśmy za pomocą linki.

    Tata: „Z zalewu wygoniła nas mała trąba powietrzna, a raczej wir w formie leju który porywał wodę z zalewu w odległości kilku km od nas.”

    Ten „wir” w tyle mnie niepokoił, gdyby to miała być trąba to mogło by się źle skończyć dla takiej łupinki na bezkresach oceanu, no dobra trochę przesadziłem :), próbowaliśmy to sobie jakoś wytłumaczyć, początkowo myśleliśmy że to może dym, zwłaszcza że wiatr był słaby, ale potem przeniósł się nad wodę, do tej pory nie wiemy co to było ale niedawno usłyszałem teorię ze to mogły być komary, podobno czasem tworzą takie leje i jest ich tak dużo że widać je z daleka, a jest ich tam naprawdę sporo, tylko ten deszcz, komary latają w czasie deszczu? Nocleg w Elblągu, przez Drużno przeciągnął nas stateczek o wdzięcznej nazwie Titikaka lub coś w ten deseń, w każdym razie pływały dwa o podobnych nazwach. Tak jak tata wspominał część kanałów udało się nam przepłynąć na żaglach, nawet trochę próbowaliśmy halsować, kawałek na burłaka ale wziąłem za duże gumiaki bez skarpetek i obtarłem sobie stopy, gdyby nie to metoda całkiem Ok, zwłaszcza że w tamtych latach kanały nie były takie zarośnięte. Po drodze wstąpiliśmy na Bartążek do Tardy gdzie byliśmy na wczasach w 1968r. Pozostały fragment kanałami wracaliśmy już na pagajach, ustaliśmy że każdy będzie machał od mostu do mostu, oczywiście Tomasz farciarz miał same krótkie odcinki, ale może to i dobrze bo wtedy był mały i chudy, nie to co teraz :). Wracając noc na Jezioraku spędziliśmy na Dużym Gierczaku, tak nam się spodobało że w kolejnym roku postanowiliśmy tam biwakować, jak było dowiecie się wkrótce.

    I w tym momencie wtrąca swoje trzy grosze Tomasz: Przytoczę kilka liczb; Cała wyprawa trwała 2 tygodnie, ale droga do Kątów Rybackich tylko 5 dni, z czego na hol załapaliśmy się tylko na odcinku pochylnia Całuny – Elbląg. W drodze powrotnej (z tego co pamiętam) musieliśmy polegać tylko na sile mięśni i wiatru, no i trasa była dłuższa o jezioro Bartążek.
    Nie jesteśmy w stanie po latach ustalić pewnej nieścisłości dotyczącej trasy Elbląg – Zalew Wiślany i z powrotem. Ja twierdzę że płynęliśmy przez zatokę Elbląską a z powrotom Nogatem i kanałem Jagielońskim, Ja Rzaq uważam że kolejność była odwrotna. Natomiast z listów pisanych przez Tatę na bieżąco wynika że w obie strony płynęliśmy przez Nogat. Być może Tata w liście napisał nieprawdę, żeby nie denerwować Mamy.
    Druga nieścisłość dotyczy pobytu w Kątach Rybackich. Rzaq napisał że nas bosman wygonił. Zacytuje klasyka „to nie tak było” Bosman czy też kapitan nie pozwolił nam pływać Tuptusiem po zalewie i skierował do najbliższej drogi wodnej, czyli prawdopodobnie na Wisłę Królewiecką ale i tak popłynęliśmy na Nogat. Zostaliśmy w Kątach na noc, a na drugi dzień poszliśmy jeszcze nad morze.
   Dla 13-latka którym wtedy byłem ten rejs był niesamowitą przygodą. Nawet jak na tamte czasy, to było ekstremalne przedsięwzięcie, żeby z dziećmi bez silnika, bez dachu nad głową, przy złej pogodzie zorganizować taki rejs.
Nad morzem w Kątach Rybackich.
Poranek na biwaku.


poniedziałek, 13 marca 2017

1974-1978 część II

Trochę naciągany przechył
   W kolejnych latach polana praktycznie cała była zastawiona namiotami, a my co roku uciekaliśmy coraz bardziej w stronę cypelka, nadleśnictwo postawiło też wiaty, niestety te najbardziej atrakcyjne zawsze były wcześniej pozajmowane, niektórzy emeryci siedzieli tam od kwietnia do października, namioty domkowe były dodatkowo zabezpieczone folią a w pewnych latach to nawet kury się pojawiły :).
Darek kolega Darka
    Przypłynął znajomy taty jeszcze z czasów Zamechowskich, miał motorówkę w Wichrem 25KM, stara drewniana konstrukcja ze statecznikami jak w Cadillacu :) było z nim dwóch synów trochę starszych ode mnie i pływali na nartach, a że chcieli też pożeglować to wykorzystaliśmy sytuację i zamieniliśmy się na jakiś czas Tuptusiem za narty, był tam też mój kolega poznany na biwaku, był o rok starszy i chyba też Darek, wujek milicjant zostawił mu całe obozowisko pod opiekę włącznie z Wartburgiem i motorówką, oczywiście jeździliśmy samochodem po lesie a było gdzie bo do szosy było prawie 3km, osobiście też próbowałem ale tak jak w przypadku pierwszej próby Syrenką Ryśka mało nie skończyło się na drzewie, pozostawiłem więc kierowanie bardziej doświadczonemu starszemu koledze :). Ale wracając do nart to nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie wzięli motorówki wujka milicjanta i zaczęli się ciągać na nartach, założyłem jakiś prymitywny kapok i jazda, rzeczywiście ruszenie było trudne a dalej poszło zwłaszcza że miałem spore doświadczenie śniegowe, Darek pokazywał mi po której stronie płynąć tak żeby być po zewnętrznej stronie zakrętu i nie tracić prędkości, pływaliśmy na zmianę przy Gierczakach a potem dokoła, dopiero za którymś razem poczułem się zbyt pewnie i próbowałem slalomu co jak nietrudno przewidzieć skończyło się wywrotką, trochę za późno puściłem drążek i najpierw wciągnęło mnie pod wodę a potem oberwałem boleśnie drążkiem w uda, trochę też samą motorówką, ja oczywiście siedząc na dziobie :), próbowaliśmy tez pociągnąć tatę ale brak umiejętności i wyższa niż my waga spowodowały że nie udało mu się wystartować, swoja drogą silnik był trochę za słaby, na nasze ~40kg dał rady ale na ojca ~66kg już nie bardzo.

   
Mama i Tomasz po zakupach
Pewnego razu coś mi się stało w nogę, napuchła i bolała tak że nie mogłem chodzić, Tomasz mi nawet zrobił kule z gałęzi żebym mógł się przemieszczać chociaż do lasu za potrzebą, ale żarty się skończyły i trzeba coś z tym zrobić. Pojechaliśmy do szpitala w Iławie, to była moja pierwsza wizyta tam ale oczywiście nie ostatnia, sprawa była na tyle poważna że zostawili mnie na tydzień, tam nacinanie sączek i te sprawy, na początku nie mogłem chodzić to leżałem całe dnie i słuchałem opowieści dorosłych sąsiadów, „Byliśmy u Romka i zrobiliśmy półkę, potem poszliśmy do Mietka i dwie półki zrobiliśmy a na koniec jeszcze jedna półka u Staszka”, ja se myślę stolarze jacyś? Chwilę trwało nim załapałem o czym oni gadają :). Ale ile nastolatek może wytrzymać w jednym miejscu zwłaszcza że nawet TV nie było, ktoś zostawił wózek u nas w sali więc długo się nie zastanawiałem i na tym wózku po całym szpitalu, góra dół windami, oczywiście dostałem ochrzan ale kto by się tam przejmował, nie były w stanie mnie upilnować :) Pewnego razu wjeżdżam na naszą salę a tu gość co nie mógł wstawać po operacji, z jakiejś wsi zabitej dechami i podobno pierwszy raz był w mieście, woła mnie, „weź mi przywieź szklankę wody” jako problem, „weź mi przywieź jeszcze jedną bo jakieś gorzkie cholerstwo mi dali”, za jakiś czas przychodzi piguła a on do niej „ale mi pani gorzkie lekarstwo dała” ona zdziwiona „nic tam gorzkiego nie było” on „takie duże białe, nie mogłem połknąć to pogryzłem, taka gorycz!”, jakbym tego nie widział na własne oczy to bym pomyślał że to jakiś średniej jakości dowcip :P
Rzaq i Tomasz w zatoczce Pod Dębami

Tomasz się opala, w tle silnik Timler.

cała trójka

Ania
Materace naszym ulubionym sprzętem.



wtorek, 7 marca 2017

1974-1978 część I

Lata 1974-1978
Mama plus cała trójka rodzeństwa

    Umieściłem te lata razem ponieważ były i podobne i miejsce to samo Pod Dębami w związku z tym nie do końca pamiętamy co się działo w którym roku. Namiot kupiliśmy nowy Warta 4 z Legionowa który służył nam corocznie do 1993r. Trzon składu stanowił Buraczek Senior, Tomasz i ja czyli Rzaq, Rysiek z Bogusią byli tylko w początkowych latach ponieważ Bogusia zaszła w ciąże z Maćkiem, naszej mamie nie do końca odpowiadały warunki dlatego pod koniec jej nie było z nami, podobnie jak Ania która mocno zaangażowała się w harcerstwo.
Mama pływa. Darek nawet na obiad nie wylazł z wody.

    Tata: „Wyruszyliśmy ponownie całą rodzinką w komplecie pociągiem a z Iławy do Jażdżówek taksówką. Ponownie rozbiliśmy biwak Pod Dębami. Dołączyła do nas Bogusia z mężem Ryśkiem. Graliśmy w kometkę na boisku lub urządzaliśmy konkurs w ilości odbić, rekordowe wyniki wynosiły ponad 100 uderzeń. Wyjątkowo obficie zaowocowały jeżyny na Gierczakach, zapełniłem bańkę 2l w jednym miejscu, Darek z Tomkiem umalowali się na murzynów przy pomocy jeżyn. Zrobiliśmy kilka butelek soku jeżynowego. Zmieniliśmy miejsce zimowania Tuptusia, w dalszym ciągu w stodole ale w Szałkowie. Ponieważ stodoła była używana wyciągnęliśmy Tuptusia na siano a potem na belki nad bramą, pomagał nam gospodarz z synami.”
U gospodarza w Szałkowie.

    Tata: „Pod Dębami poznaliśmy milicjanta który łowił dużo ryb, a nam dawał drobnicę jako odpady niepotrzebne, bo on skupiał się przede wszystkim na węgorzach, sandaczach i dużych okoniach, my natomiast by usmażyć ryby skrobaliśmy nieraz kilkadziesiąt małych okoni ”
Ania - po lewej, Mama - z tyłu, Rysiek - po prawej, Darek(Rzaq) - pośrodku

    Faktycznie była tam ekipa kłusowników którzy zakładali sznury po 100 haków i łowili przede wszystkim węgorze, wędzili je na miejscu w specjalnie przygotowanej wędzarni a potem sprzedawali albo wymieniali na wódkę, nie na darmo jedna z łodzi nazywała się Bachus :), emerytowany milicjant też był, miał motorówkę z silnikiem Wicher 25KM i Trabanta, czy on z nimi kłusował to nie pamiętam ale możliwe że tak, na pewno łowił dużo okoni na nielegalną w tamtych czasach metodę pompki z cynową rybką, większość nam dawał twierdząc że największa frajda to łowienie :). Najadłem się wtedy okoni jak nigdy, smażyliśmy, piekliśmy na ognisku na patyku, pycha :)
Pierwszy i ostatni raz nad morzem. Jak widać, nuda jak na polskim filmie.

    Tata: „Często ze względów bezpieczeństwa, dużą ilość bagażu i ilość osób robiliśmy dwa kursy z Szałkowa na polanę Pod Dębami, niejednokrotnie zajmowało nam to cały dzień od rana do późnego wieczora. Wcześniej była konieczność wyremontowania łodzi i malowania co dwa lata, które wykonywałem na ogrodzonym pastwisku nad Jeziorakiem. Do transportu ze stodoły i z powrotem wykorzystywaliśmy traktor gospodarza i małą przyczepkę. Żeglowanie z bagażami i częścią załogi nie było łatwe. Często rejs Pod Dęby odbywał się pod silny wiatr. Trzeba było umiejętnie halsować ale Tuptuś obciążony trzymał się dzielnie, chociaż trzymanie szotów i wybieranie przez kilka godzin dawało w kość, nie uznawałem knagowania talii grota przy dużym wietrze. Dzięki temu przez kilkadziesiąt lat nie zaliczyłem wywrotki, poza doświadczalnym przechyłem dla określenia dopuszczalnego przechyłu, który wyniósł prawie 90°, gdyż maszt wcześniej dotknął powierzchni wody przed wlaniem się jej przez krawędź kokpitu. Biwakowanie Pod Dębami było coraz mniej atrakcyjne ze względu na tłok i ilość namiotów pomimo że nadleśnictwo postawiło dwie ubikacje i zainstalowało pompę na wodę oraz urządzone było boisko do siatkówki, ale zatoczka była cicha i piaszczysta, więc można było się bezpiecznie kąpać. Nawet kolega z Elbląga przypłynął motorówką z nartami wodnymi.” 
 Tomasz w chłodniejszy dzień.
 Tomasz za sterem, Edward przy foku.