niedziela, 26 lutego 2017

1973

   Od teraz ja przejmuję narrację, Darek lepiej znany na Jezioraku jako Rzaq Buraczek, powodów zmiany jest kilka ale przede wszystkim tata sporo pamięta ale już lata i osoby mu się czasem przestawiają, następny to że w kolejnych latach to ja spędziłem nad Jeziorakiem najwięcej czasu.

Od lewej: Rzaq, Gienek, Ania, Edward
    Oto jak nasz tata Buraczek Senior wspomina rok 1973: „Pierwsze pływanie z dziećmi po Jezioraku. Wyruszyliśmy służbową Nysą z Krakowa do Jażdżówek z noclegiem w lesie koło Grudziądza. Obawiałem się czy gospodarz wyda nam Tuptusia pozostawionego przez Ryszarda, miałem małe pismo od Ryśka do gospodarza. Czekało na malowanie łodzi po dłuższym pływaniu bez konserwacji. Chodziliśmy na grzyby do pobliskiego lasu i suszyliśmy na ścianie stodoły. Po kilka dniach wyruszyliśmy Jeziorakiem w kierunku północnym wstępując na jagody wis-a-wis Jażdżówek, na cyplu zatoki Widłąg. Nie było dużo biwakujących żeglarzy, brak ubikacji, po wodę chodziliśmy do niezamieszkałej leśniczówki odległej o około 1km, a po mleko do jednej z ostatnich niemieckich rodzin w pobliżu Siemian, ale za to było dużo grzybów, jagód, malin i jeżyn na Gierczakach, oraz jeleń rogacz który miał kryjówkę, przy drodze do Siemian. Gotowanie było na ognisku z wykorzystaniem rusztu bo nie mieliśmy jeszcze butli gazowej, małe dania lub herbatę można było gotować w kocherze na palniku zasilanym spirytusem w kostkach lub denaturatem. Na zakupy pływaliśmy do Siemian odległych o około 3km. Na zimę łódź zostawiliśmy w stodole w Jażdżówkach.”

na ryby
Rzaq podczas prania majtek
Tomasz i Bogusia
od lewej Buraczek Senior, Rzaq, Mama i Gienek
    Nie wiem dokładnie dlaczego wybraliśmy polanę Pod Dębami a nie jakąś wyspę ale chyba podstawowy powód to że można tam było dojechać samochodem, w ten sposób niezapomnianą Syrenką przyjeżdżał do nas nasz najstarszy kuzyn Rysiek z żoną Bogusią i chyba w ten sposób znalazłem się tam pierwszy raz. Poza tym było zacisznie, pomosty, fajne miejsce do kąpieli i po zaopatrzenie nie było jakoś bardzo daleko. My byliśmy całą rodzinką + brat Bogusi Gienek, Rysiek z Bogusia z tego co pamiętam zawitali do nas tylko weekendowo. Mieliśmy wtedy jeszcze wypożyczony namiot trzyosobowy, a Gienek swój malutki. Wtedy polana była prawie pusta tylko w pobliżu cypla było zagęszczenia stałych bywalców. Mamie nie za bardzo odpowiadały obozowe warunki ale tata był w swoim żywiole i nam też się bardzo spodobało, żeglowanie, kąpiele, gotowanie na ognisku, robienie łuków i strzelanie do zajęcy i ryb których było zatrzęsienie, jak się wrzuciło chleb to aż się kotłowało, tam złowiłem swoją pierwszą rybkę, biegałem z nią na wędce wydzierając się żeby mi ją tata zdjął, po kilku dniach doszedłem do wprawy i tata wziął mnie na poranne łowienie z Tuptusia, wcześniej popłynęliśmy na duży Gierczak po robaki bo tam ich było pełno, złowiłem wtedy dwa leszcze które wydawały mi się ogromne, żeby je odhaczyć to przytrzymywałem je nogami na klęczkach, nie muszę mówić jak po tym moje Teksasy wyglądały :), nie mieliśmy wtedy sprzętu tylko same wędki które w tamtych czasach rodzice produkowali chałupniczo przy naszej niewielkiej pomocy, ryby więc wylądowały w zęzie napełnionej wodą, trochę później śmierdziało ale czego się nie robi dla zdobycia pożywienia :) Wtedy jeszcze tata nie pozwalał mi żeglować zwłaszcza że mama trochę się bała, my tylko na początku jak woda wlewała się na pokład.




Buraczek Senior i Gienek


niedziela, 19 lutego 2017

1969-72

Gdzieś w Krakowie
    Rok 1969 – W magazynie wykonałem generalny remont łodzi, wymieniłem część pokładu a właściwie to nakładkę ze sklejki gdyż pod nią zaczął się proces gnicia (butwienia). Widać że solidnie to wykonałem bo w przyszłości nie miałem już tym kłopotu. Poza tym wymieniłem dziób z sosnowego na dębowy bo był uszkodzony, oraz wykonałem nowe jarzmo steru.
    W tym czasie sam nie żeglowałem, natomiast zgodziłem się na rejs nad Jeziorak Wisłą, Nogatem itd. z załogą w składzie Rysiek i jego koledzy ze studiów. Trasę nad Jeziorak pokonali na silniku Timmler 2.5KM, żaglach, pagajach i z prądem, rejs trwał 2 tyg. Tuptuś wracał pociągiem do Krakowa, był do odebrania na bocznicy w rejonie ul. Rzeźniczej przy Bulwarach, niestety warunki nie pozwalały na wodowanie więc przenieśliśmy go z Ryśkiem w okolice ul. Krakowskiej przy moście Piłsudskiego, przepłynęliśmy na Dąbie i tam umieściliśmy go na zimę w magazynie ODGW.
   Lata 1970-1971 – Obowiązki rodzinne i służbowe nie pozwalały na jakieś dalsze wypady, Tuptuś w lecie stał na boi a w zimie w magazynie, pływaliśmy w zasadzie tylko poniżej zapory, to były pierwsze rejsy Darka które pamięta i przyznaje po latach że się wtedy bał przechyłów, dzieci się kąpały zaraz za elektrownią i to były ostatnie kąpiele w Wiśle ponieważ później woda była tak zanieczyszczona że strach było do niej wejść.
   Rok 1972 – Ryszard wyruszył w kolejną wyprawę na Jeziorak, tym razem w towarzystwie Bogusi. Widoczne poprzedni rejs przypadł mu do gustu, zachwycał się Wisłą na odcinku nieuregulowanym od Warszawy aż po Tczew. Wisła była uregulowana od Krakowa do ujścia Sanu, szczególnie prawy brzeg przez Austriaków, a właściwie przez Polaków pod nadzorem austriackim ale był solidnie wykonany, natomiast lewy brzeg poz zaborem rosyjskim z pewnym opóźnieniem i wieloma zaniedbaniami. Górny odcinek Wisły do Gdańska był uregulowany przez Niemców pod zaborem pruskim, a środek pozostał rzeką naturalną z licznymi wyspami, łachami i odnogami a zatem ciekawszy.
    Na powrót do Krakowa Ryszard nie zdecydował się, pozostawił Tuptusia w Jażdżówkach nad Jeziorakiem w stodole byłego rolnika.



czwartek, 16 lutego 2017

1967-68

   Rok 1967 – W tym roku można było już dopłynąć pod Żywiec więc wyruszyliśmy w niedzielę (w soboty jeszcze pracowaliśmy a w dzień powszedni późno wracałem z pracy) z trójką dzieci, dwoje na wózku, roczny Tomasz i Darek a Ania i piechotą około 2km, chociaż Darek zmieniał się z Anią na wózku, czasami Darek jechał rowerkiem a Ania z Tomaszem na wózku obładowanym zapasami na cały dzień. W tym czasie pływał też z nami Jan Kozubowski.
Jan Kozubowski
Mieliśmy kiedyś dziwną przygodę bo dołączyła do nas obca kobieta, a po jej odejściu stwierdziliśmy brak pieczonego przez nas ciasta. Trochę był problem z żaglówką bo po ulokowaniu rodziny nad woda musiałem jechać do Tresnej aby podpłynąć nią do Żywca. Żeby mieć bliżej do żaglówki zakotwiczyłem ją w Tresnej po drugiej stronie koło zapory. Jednak w czasie powodzi Tuptuś został zatopiony i wystawała mu z wody tylko rufa, musiałem czekać kilka dni na opróżnienie zbiornika aby uwolnić łódź. Zastosowałem też inną wersję, mianowicie wybrałem się z Kozubowskim do Tresnej celem dopłynięcia Tuptusiem do plaży pod Żywcem, gdzie Jasiu pilnował łodzi a ja udałem się do domu po kochaną rodzinkę aby umożliwić im wypoczynek nad wodą i żeglowanie. Nie pamiętam czy roczny Tomasz już żeglował, ale biorąc przykład od starszego brata chyba tak. Na zimę Tuptusia schowałem w magazynie w Czernichowie gdzie wcześnie były przechowywane części turbin wodnych i generatorów.

Rzaq na rowerku. Na drugim planie - Ciocia Jadzia(w okularach), Mama i Ania.

Rodzeństwo nad wodą

Piknik z domniemaną złodziejką ciast.
 

   Rok 1968 – Ostatni rok pływania na zbiorniku wodnym w Tresnej, nazywanym też jeziorem Żywieckim. Jak zwykle rzadko żeglowaliśmy ze względu na pogodę i brak czasu. Nieraz żeglowałem nie z rodzinką lecz z kolegami i koleżankami. Na pożegnanie urządziliśmy wielkie ognisko nad zbiornikiem w Tresnej koło mostu przy drodze do Żywca, zebrało się około 10 osób kolegów i koleżanek z pracy. Pojechałem do Tresnej aby przypłynąć do ogniska Tuptusiem. Nie zapomnę jak wracaliśmy po pijanemu i w nocy z dziewczynami łódką do Czernichowa. Tuptuś przeżył jeszcze jedną przygodę bo uwiązałem go do wieży ujęcia wody do elektrowni i znowu pech, następna powódź która często się zdarzała bo dopływ do zbiornika wahał się od 1m³/sek do 1300m³/sek. Zatem ponownie został zatopiony ale tym razem całkowicie, i znowu oczekiwanie aż woda opadnie. Byłem zdziwiony że przy tych wszystkich zatopieniach nie postradałem gretingów gdyż przy wywrotce niektóre elementy wypływały.
Ponieważ dostałem mieszkanie w Krakowie to po przeprowadzce wysłałem Tuptusia koleją z Żywca do Krakowa, był do odebrania na bocznicy w Płaszowie skąd zawiozłem go taksówka bagażową na Dąbie i umieściłem na zimę w magazynie ODGW (obok elektrowni wodnej).

sobota, 4 lutego 2017

1965-66

Stopień wodny Dąbie podczas budowy
   Rok 1965 – Tuptuś dalej stacjonował w Krakowie na Dąbiu i pływaliśmy głównie po jeżyny na drugi brzeg. Wisła była niegroźna jednak miałem dwie przygody które mogły się skończyć źle dla Tuptusia. Pływałem z Ryśkiem i Krzyśkiem w poprzek Wisły przy dużym wietrze i wpadłem na głupi pomysł by podpłynąć w pobliże zasuw od strony dolnej na stopniu wodnym Dąbie przy wietrze wiejącym w dół Wisły. Byłem przekonany że płynąc pod wiatr w każdej chwili mogę zrobić zwrot i odpłynąć z wiatrem. Jednak w pobliżu zasuw wiatr był odwrotny, ale szczególnie niebezpieczny był prąd wody w kierunku zasuw spod których wypływała woda tworząc wir odwrotny. Kilka razy uderzyliśmy burtą o konstrukcję zasuw, mieliśmy tylko jeden pagaj którym pracowałem z całych sił a siostrzeńcy mieli za zadanie chronić burty, jednak byli za słabi i w burtach powstały małe zagłębienia. Kilkukrotnie odpychałem się od zasuwy i mocno pagajowałem aby oddalić się od niebezpiecznej zasuwy, niestety żagle wcale w tym nie pomagały. Wybawiła nas z kłopotów obsługa jazu zamykając zasuwę. Drugą przygodę przeżył Tuptuś i ja podczas powodzi. Tuptuś był cumowany poniżej elektrowni wodnej Dąbie przy prawym brzegu, stał na boi przymocowanej łańcuchem do trylinki z otworem w środku. Po podniesieniu się poziomu wody Tuptuś uniósł trylinkę i spłynął w dół Wisły z prądem fali powodziowej. Na drugi dzień stwierdziłem brak łodzi więc wyruszyłem na poszukiwania wzdłuż Wisły w dół rzeki. Szedłem piechotą lewym brzegiem gdzie są domy i dopytywałem się mieszkańców czy widzieli spływającą żaglówkę w dół rzeki. Kilkukrotnie otrzymywałem informację że płynęła i zahaczyła masztem pod mostem w Łęgu ale przechyliła się i popłynęła dalej. Więc przeszedłem przez most na prawy brzeg i maszerowałem w kierunku Przewozu, ostatnią informację otrzymałem w wiosce Przewóz że chłopy wyciągnęli łódź i schowali w stodole, prawdopodobnie chcieli ją sobie przywłaszczyć. Po rozmowach uzgodniłem że po wykupieniu łodzi za pół litra wódki mogę ja zabrać, musiałem w dniu następnym wyruszyć z okupem do Przewozu by razem z Ryśkiem zwodować Tuptusia i wrócić do Krakowa na pagajach pod prąd. Okazało się że w Tuptusiu brakuje części jak śruby do jarzma i ściągaczy, więc czekała mnie następna wyprawa do Przewozu znowu z półlitrówką aby odzyskać brakujące części. Skończyło się dobrze ale były chwile zwątpienia w odzyskanie kochanego „Tuptusia”.
   Rok 1966 – W związku z przeprowadzką do Żywca gdyż pracowałem przy nadzorze budowy zbiornika wodnego w Tresnej (jezioro Żywieckie) przewiozłem Tuptusia Żukiem do Tresnej i zacumowałem przy domu prywatnym w Małej Tresnej. Po spiętrzeniu wody w zbiorniku robiliśmy małe rejsy. Przyjechała Jadzia z Jackiem na 2 tygodnie i zamieszkali w domu gdzie był Tuptuś planując żeglowanie. Mieli pecha bo padało i tylko 2 dni nadawały się do żeglugi, ale koło Żywca często tak bywało. Pływali też koledzy i koleżanki i trochę Darek z Anką, był to okres narodzin Tomasza. Na zimę schowałem łódź pod dachem u gospodarza, chociaż mieliśmy problem bo wcześnie jezioro zamarzło razem z Tuptusiem i musieliśmy czekać na odwilż.