sobota, 4 lutego 2017

1965-66

Stopień wodny Dąbie podczas budowy
   Rok 1965 – Tuptuś dalej stacjonował w Krakowie na Dąbiu i pływaliśmy głównie po jeżyny na drugi brzeg. Wisła była niegroźna jednak miałem dwie przygody które mogły się skończyć źle dla Tuptusia. Pływałem z Ryśkiem i Krzyśkiem w poprzek Wisły przy dużym wietrze i wpadłem na głupi pomysł by podpłynąć w pobliże zasuw od strony dolnej na stopniu wodnym Dąbie przy wietrze wiejącym w dół Wisły. Byłem przekonany że płynąc pod wiatr w każdej chwili mogę zrobić zwrot i odpłynąć z wiatrem. Jednak w pobliżu zasuw wiatr był odwrotny, ale szczególnie niebezpieczny był prąd wody w kierunku zasuw spod których wypływała woda tworząc wir odwrotny. Kilka razy uderzyliśmy burtą o konstrukcję zasuw, mieliśmy tylko jeden pagaj którym pracowałem z całych sił a siostrzeńcy mieli za zadanie chronić burty, jednak byli za słabi i w burtach powstały małe zagłębienia. Kilkukrotnie odpychałem się od zasuwy i mocno pagajowałem aby oddalić się od niebezpiecznej zasuwy, niestety żagle wcale w tym nie pomagały. Wybawiła nas z kłopotów obsługa jazu zamykając zasuwę. Drugą przygodę przeżył Tuptuś i ja podczas powodzi. Tuptuś był cumowany poniżej elektrowni wodnej Dąbie przy prawym brzegu, stał na boi przymocowanej łańcuchem do trylinki z otworem w środku. Po podniesieniu się poziomu wody Tuptuś uniósł trylinkę i spłynął w dół Wisły z prądem fali powodziowej. Na drugi dzień stwierdziłem brak łodzi więc wyruszyłem na poszukiwania wzdłuż Wisły w dół rzeki. Szedłem piechotą lewym brzegiem gdzie są domy i dopytywałem się mieszkańców czy widzieli spływającą żaglówkę w dół rzeki. Kilkukrotnie otrzymywałem informację że płynęła i zahaczyła masztem pod mostem w Łęgu ale przechyliła się i popłynęła dalej. Więc przeszedłem przez most na prawy brzeg i maszerowałem w kierunku Przewozu, ostatnią informację otrzymałem w wiosce Przewóz że chłopy wyciągnęli łódź i schowali w stodole, prawdopodobnie chcieli ją sobie przywłaszczyć. Po rozmowach uzgodniłem że po wykupieniu łodzi za pół litra wódki mogę ja zabrać, musiałem w dniu następnym wyruszyć z okupem do Przewozu by razem z Ryśkiem zwodować Tuptusia i wrócić do Krakowa na pagajach pod prąd. Okazało się że w Tuptusiu brakuje części jak śruby do jarzma i ściągaczy, więc czekała mnie następna wyprawa do Przewozu znowu z półlitrówką aby odzyskać brakujące części. Skończyło się dobrze ale były chwile zwątpienia w odzyskanie kochanego „Tuptusia”.
   Rok 1966 – W związku z przeprowadzką do Żywca gdyż pracowałem przy nadzorze budowy zbiornika wodnego w Tresnej (jezioro Żywieckie) przewiozłem Tuptusia Żukiem do Tresnej i zacumowałem przy domu prywatnym w Małej Tresnej. Po spiętrzeniu wody w zbiorniku robiliśmy małe rejsy. Przyjechała Jadzia z Jackiem na 2 tygodnie i zamieszkali w domu gdzie był Tuptuś planując żeglowanie. Mieli pecha bo padało i tylko 2 dni nadawały się do żeglugi, ale koło Żywca często tak bywało. Pływali też koledzy i koleżanki i trochę Darek z Anką, był to okres narodzin Tomasza. Na zimę schowałem łódź pod dachem u gospodarza, chociaż mieliśmy problem bo wcześnie jezioro zamarzło razem z Tuptusiem i musieliśmy czekać na odwilż.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz