Rok
1967 – W tym roku można było już dopłynąć pod Żywiec więc
wyruszyliśmy w niedzielę (w soboty jeszcze pracowaliśmy a w dzień
powszedni późno wracałem z pracy) z trójką dzieci, dwoje na
wózku, roczny Tomasz i Darek a Ania i piechotą około 2km, chociaż
Darek zmieniał się z Anią na wózku, czasami Darek jechał
rowerkiem a Ania z Tomaszem na wózku obładowanym zapasami na cały
dzień. W tym czasie pływał też z nami Jan Kozubowski.
|
Jan Kozubowski |
Mieliśmy
kiedyś dziwną przygodę bo dołączyła do nas obca kobieta, a po
jej odejściu stwierdziliśmy brak pieczonego przez nas ciasta.
Trochę był problem z żaglówką bo po ulokowaniu rodziny nad woda
musiałem jechać do Tresnej aby podpłynąć nią do Żywca. Żeby
mieć bliżej do żaglówki zakotwiczyłem ją w Tresnej po drugiej
stronie koło zapory. Jednak w czasie powodzi Tuptuś został
zatopiony i wystawała mu z wody tylko rufa, musiałem czekać kilka
dni na opróżnienie zbiornika aby uwolnić łódź. Zastosowałem
też inną wersję, mianowicie wybrałem się z Kozubowskim do
Tresnej celem dopłynięcia Tuptusiem do plaży pod Żywcem, gdzie
Jasiu pilnował łodzi a ja udałem się do domu po kochaną rodzinkę
aby umożliwić im wypoczynek nad wodą i żeglowanie. Nie pamiętam
czy roczny Tomasz już żeglował, ale biorąc przykład od starszego
brata chyba tak. Na zimę Tuptusia schowałem w magazynie w
Czernichowie gdzie wcześnie były przechowywane części turbin
wodnych i generatorów.
|
Rzaq na rowerku. Na drugim planie - Ciocia Jadzia(w okularach), Mama i Ania. |
|
Rodzeństwo nad wodą |
|
Piknik z domniemaną złodziejką ciast. |
|
Rok
1968 – Ostatni rok pływania na zbiorniku wodnym w Tresnej,
nazywanym też jeziorem Żywieckim. Jak zwykle rzadko żeglowaliśmy
ze względu na pogodę i brak czasu. Nieraz żeglowałem nie z
rodzinką lecz z kolegami i koleżankami. Na pożegnanie urządziliśmy
wielkie ognisko nad zbiornikiem w Tresnej koło mostu przy drodze do
Żywca, zebrało się około 10 osób kolegów i koleżanek z pracy.
Pojechałem do Tresnej aby przypłynąć do ogniska Tuptusiem. Nie
zapomnę jak wracaliśmy po pijanemu i w nocy z dziewczynami łódką
do Czernichowa. Tuptuś przeżył jeszcze jedną przygodę bo
uwiązałem go do wieży ujęcia wody do elektrowni i znowu pech,
następna powódź która często się zdarzała bo dopływ do
zbiornika wahał się od 1m³/sek
do 1300m³/sek.
Zatem ponownie został zatopiony ale tym razem całkowicie, i znowu
oczekiwanie aż woda opadnie. Byłem zdziwiony że przy tych
wszystkich zatopieniach nie postradałem gretingów gdyż przy
wywrotce niektóre elementy wypływały.
Ponieważ
dostałem mieszkanie w Krakowie to po przeprowadzce wysłałem
Tuptusia koleją z Żywca do Krakowa, był do odebrania na bocznicy w
Płaszowie skąd zawiozłem go taksówka bagażową na Dąbie i
umieściłem na zimę w magazynie ODGW (obok elektrowni wodnej).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz