czwartek, 16 lutego 2017

1967-68

   Rok 1967 – W tym roku można było już dopłynąć pod Żywiec więc wyruszyliśmy w niedzielę (w soboty jeszcze pracowaliśmy a w dzień powszedni późno wracałem z pracy) z trójką dzieci, dwoje na wózku, roczny Tomasz i Darek a Ania i piechotą około 2km, chociaż Darek zmieniał się z Anią na wózku, czasami Darek jechał rowerkiem a Ania z Tomaszem na wózku obładowanym zapasami na cały dzień. W tym czasie pływał też z nami Jan Kozubowski.
Jan Kozubowski
Mieliśmy kiedyś dziwną przygodę bo dołączyła do nas obca kobieta, a po jej odejściu stwierdziliśmy brak pieczonego przez nas ciasta. Trochę był problem z żaglówką bo po ulokowaniu rodziny nad woda musiałem jechać do Tresnej aby podpłynąć nią do Żywca. Żeby mieć bliżej do żaglówki zakotwiczyłem ją w Tresnej po drugiej stronie koło zapory. Jednak w czasie powodzi Tuptuś został zatopiony i wystawała mu z wody tylko rufa, musiałem czekać kilka dni na opróżnienie zbiornika aby uwolnić łódź. Zastosowałem też inną wersję, mianowicie wybrałem się z Kozubowskim do Tresnej celem dopłynięcia Tuptusiem do plaży pod Żywcem, gdzie Jasiu pilnował łodzi a ja udałem się do domu po kochaną rodzinkę aby umożliwić im wypoczynek nad wodą i żeglowanie. Nie pamiętam czy roczny Tomasz już żeglował, ale biorąc przykład od starszego brata chyba tak. Na zimę Tuptusia schowałem w magazynie w Czernichowie gdzie wcześnie były przechowywane części turbin wodnych i generatorów.

Rzaq na rowerku. Na drugim planie - Ciocia Jadzia(w okularach), Mama i Ania.

Rodzeństwo nad wodą

Piknik z domniemaną złodziejką ciast.
 

   Rok 1968 – Ostatni rok pływania na zbiorniku wodnym w Tresnej, nazywanym też jeziorem Żywieckim. Jak zwykle rzadko żeglowaliśmy ze względu na pogodę i brak czasu. Nieraz żeglowałem nie z rodzinką lecz z kolegami i koleżankami. Na pożegnanie urządziliśmy wielkie ognisko nad zbiornikiem w Tresnej koło mostu przy drodze do Żywca, zebrało się około 10 osób kolegów i koleżanek z pracy. Pojechałem do Tresnej aby przypłynąć do ogniska Tuptusiem. Nie zapomnę jak wracaliśmy po pijanemu i w nocy z dziewczynami łódką do Czernichowa. Tuptuś przeżył jeszcze jedną przygodę bo uwiązałem go do wieży ujęcia wody do elektrowni i znowu pech, następna powódź która często się zdarzała bo dopływ do zbiornika wahał się od 1m³/sek do 1300m³/sek. Zatem ponownie został zatopiony ale tym razem całkowicie, i znowu oczekiwanie aż woda opadnie. Byłem zdziwiony że przy tych wszystkich zatopieniach nie postradałem gretingów gdyż przy wywrotce niektóre elementy wypływały.
Ponieważ dostałem mieszkanie w Krakowie to po przeprowadzce wysłałem Tuptusia koleją z Żywca do Krakowa, był do odebrania na bocznicy w Płaszowie skąd zawiozłem go taksówka bagażową na Dąbie i umieściłem na zimę w magazynie ODGW (obok elektrowni wodnej).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz