Rok
1962 – Wyruszyliśmy z Elbląga z mężem cioci Władzi jak zwykle
przez pochylnie na Jeziorak. On był nowicjuszem żeglarskim ale
żeglowanie mu się spodobało i postanowił kupić lub wykonać
sobie żaglówkę, jednak marzenia się nie spełniły bo zmarł za
kilka lat.
Po zakończeniu rejsu wysłałem
łódź koleją z Małdyt do Krakowa. Odebrałem Tuptusia na stacji
Kraków Dąbie (obok ul. Grzegórzeckiej i Fabrycznej) ze złamanym
jarzmem masztu i dwoma dziurami w dnie. Reklamacja uszkodzenia łodzi
na PKP była trudna i nieskuteczna. Łódź złożyłem pod
zadaszeniem na stopniu wodnym Dąbie, uszkodzenia Tuptusia oraz
obowiązki rodzinne spowodowały że nie mogłem żeglować. Żona
domagała się sprzedaży łodzi, kupiec dawał 3000zł na stare
pieniądze. Transakcje nie została zrealizowana, tym bardziej że
Tuptuś wymagał poważnych napraw.
Rok
1963 – Po urodzeniu Darka przyznam się że początkowo byłem
załamany i myślałem o zakończeniu żeglowania.
Jednak latem tego roku przełamałem się i przystąpiłem do
naprawy, dziury załatałem sklejką wodoodporną na kicie ołowianym
przy pomocy nitów aluminiowych, a jarzmo wykonałem nowe, wymiana
jednak nie była łatwa ze względu na trudności z usunięciem
resztek starego jarzma. Przy okazji wypadało łódkę odmalować
więc wodowanie przesunęło się na kolejny rok.
pod Wawelem |
Rok
1964 – Pływanie ograniczyło się do żeglowania po Wiśle z
Krzyśkiem i Ryśkiem synami cioci Jadzi. Żeglowało się nam
dobrze, zaszczepiłem w nich bakcyla żeglarskiego. Wypłynęliśmy
nawet do stopnia wodnego w Przewozie oraz w górę rzeki do Tyńca.
Okazało się że na wysokości Przegorzał Wisła była tak płytka
że musieliśmy z Ryśkiem brodzić w wodzie i przeciągać Tuptusia
po płyciznach i kamieniach. Koło Tyńca była już normalna
żegluga, nawet odbywały się regaty żeglarskie, próbowałem nawet
rywalizować zostawiając ich w tyle, pomimo że Tuptuś nie należy
do łodzi szybkich. Pływałem również z ciocią Henią, Danką i
rocznym Darkiem bez obawy wywrotki, pod tym względem Tuptuś był
pewny.
Nie wiemy czy to był na
100% ten rok ale z obliczeń tak wynika. Rysiek wysłał koleją
Tuptusia do Giżycka, w towarzystwie kolegów z liceum pojechali PKP
na rejs po Wielkich Jeziorach Mazurskich, następnie spłynęli Pisą i Narwią na Zalew Zegrzyński, potem kanałem Żerańskim w okolice Warszawy. Tam zatrzymała ich fala powodziowa.
Koledzy musieli wracać do domu a Rysiek został sam i przeczekał
powódź, następnie
wyruszył sam na silniku w drogę powrotną do Krakowa.
Najtrudniejsze było pokonanie Wisły pod prąd, a szczególnie
przepłyniecie przez progi utworzone przez ostrogi z dwóch stron
rzeki. Silnik był za słaby aby pokonać progi wodne które nie
tylko zawężały koryto rzeki, ale też wytwarzały duży prąd
wodny z uskokiem. Ryszard pomagał sobie zarzucając kotwicę ale
przy tej operacji pokaleczył sobie ręce (zdarł po prostu skórę
do krwi), ale dotarł do Krakowa aby Tuptusia schować w magazynie na
Dąbiu.
Pierwsze kroki żeglarskie Rzaqa razem z mamą i ciocią. |
super
OdpowiedzUsuń